Znam dziewczyny, które mogą rozmawiać ze mną przez telefon tylko do 17, bo wtedy wraca z pracy chłopak i już gadać nie chcą. W weekendy nie gadamy w ogóle. Znam takie, które umawiają się z koleżankami na wino, raz w miesiącu, od święta, ale w dniu spotkania chodzą nerwowe, że po co im to było, o ile przyjemniej byłoby zostać z chłopakiem, który aktualnie coś dziubie w laptopie lub chciałby obejrzeć serial, ale zachodzi w głowę jak to powiedzieć na głos. Dziewczyny, które z takiego wina się wykręcą znam, które z chłopakiem zostaną, a on i tak wsadzi nos w komputer, ona później powie, wiesz co, mogłam iść z tymi dziewczynami, na co on, że a czemu właściwie nie poszłaś, kotek? A ona nie odpowie, bo uzna, że to już szczyt wszystkiego, że on nie wie. A prawda jest taka, że ona została dla miłości. Miłości wymarzonej, wyoglądanej w telewizji. Ona tej miłości daje szansę codziennie, by zaistniała. By chłopak wrócił z pracy i od progu wziął ją w objęcia, długo całując. Albo stanowczo popchnął na ścianę i podciągnął do góry spódnicę, mówiąc do ucha, tęskniłem. Albo żeby choć powiedział, że jesteś najwspanialszą dziewczyną na świecie i najpiękniejszą, ale żeby powiedział po męsku, władczo a szorstko. A on wraca z pracy i wita się z psem, daje ci buzi w policzek, ściąga buty i mówi, w ubezpieczeniu chcieli mnie ojebać na siedem stów. O tym nie ma filmów.
Ta dziewczyna, co nie idzie z koleżankami, i która odkłada słuchawkę, bo piąta za pięć, bo trzeba ostatni raz w lustro łypnąć, czy aby cycek do góry, marzy, by chłopak docenił, że została. Wynagrodził, sadzając na kanapie i szykując deskę serów i dobre wino. Pokrzykiwał z kuchni, by absolutnie nie wstawała, królowa jedna, by w głosie jego dało się słyszeć zdławiony, bo niemęski popisk zachwytu i niecierpliwość, by jak najszybciej już siedzieć obok, pytać, niedowierzać. Tak się nie dzieje.
Dzieje się, że dziewczyna w następne rano dzwoni do koleżanki i z żalem stwierdza, że tęsknię za czymś, czegoś mi brakuje. Otóż może być, że brakuje jej siebie samej. Z czasów, kiedy tego chłopaka nie było jeszcze. Z czasów, kiedy ona latała samopas. Kiedy romantyczne filmy oglądała z koleżanką, w dresie i z paczką ciastek, kiedy więcej było marzeń, a mniej egzekwowania. Kiedy ciachała sobie do obiadu ogóra prosto na talerz i zasypywała solą, zamiast drżącą ręką w bierki grać pałkami z marchewek i selera. Kiedy lustro zdobiło ścianę, a nie przysłaniało życia. Kiedy w łóżku zasypiała z książką, a nie strachem, że nie da się wciągać brzucha przez sen. Może myślenia o sobie jej brakuje. Zamiast myślenia o nich, za i dla. Wyjścia na basen, kiedy on patrzy w telefon, może jej brakuje. Piątku z dziewczynami, kiedy on szuka w Internecie nowych felg. I gadania z dziewczynami o tym, że zapisuję się na kurs fryzjerski lub że świetne te piosenki Masłowskiej, zabawne. Może jednego kwadransa dziennie jej brakuje, żeby nie myśleć o chłopaku, nie mówić, nie analizować. Piętnastu minut dla siebie.
Współczuje takim dziewczynom, uważam że żadna na takie traktowanie nie zasługuje. Ja swoją kilka razy dziennie nazywam księżniczką, popychając na ścianę i podciągając jej spódniczkę.
„Kiedy lustro zdobiło ścianę,a nie przysłaniało życia”….genialne!!