Tomek ma rozmowę o pracę w Polsce i ja w mig wszystkim już rozgadałam, już jedną nogą jestem w Warszawie, już mi słabo, że mieszkamy na dwunastym piętrze w bloku, a suszone pomidory kosztują 17zł za słoik, ja mówię w sklepie, naprawdę?, a baba mi odpowiada, tu jest Polska, panienko, jak się nie podoba to do Anglii jechać. Już sobie myślę, że jadę z psem tramwajem, żeby z nim pójść do parku, czy można psa do tramwaju wziąć? Czy będzie zaraz mandat, zwierząt kategorycznie środkami transportu miejskiego nie powinno się, poproszę pani dowód osobisty. Już myślę jak kończą się wakacje, bo – nie wiedzieć czemu – ten pięcioletni okres na emigracji to nagle wakacje. Nie mam ogrodu ani lasu, nie mieszkam w tej wsi tu północnoirlandzkiej, na którą narzekam od kiedym nogę postawiła, nagle mi żal, nagle smutno patrzę, idąc jeziorami, że ile mi jeszcze zostało. A prawda jest, że przecież chcemy wrócić, jak większość, co wyemigrowała. Że jak mówimy o przyszłości i dzieciach to te dzieci mają babcię i dziadka, a ja se leżę plackiem, kiedy one u nich. Przyszłość jest taka, że wsiadam w samochód, wiozę w nim psa i synów moich, i do tych dziadków gnamy przez pół Polski, przygoda jest to wspaniała, całą drogę śpiewamy i się sobie zwierzamy, moi synowie są mali i nie przestają gadać, psu wiszą uszy. Przyszłość jest taka, że ja mam pracę, w której wszyscy pytają mnie o zdanie, bo jestem w tej pracy bardzo ważna, wszyscy pytają po polsku, ja rozumiem każde słowo, każdy niuans, oni rozumieją całą mnie, mówimy słownymi grami, wszyscy o mnie myślą, że jestem najzabawniejsza. Przyszłość jest taka, że idziemy do teatru, idziemy na jakieś z autorem gdzieś spotkanie, z takim Twardochem, ja się w nim kocham. Przyszłość jest taka, że idziemy na chrzciny czyjeś, na zaślubiny, że bierzemy udział, że gadam z mamą telefonicznie, powinnam im kupić kolczyki czy laptopa. Przyszłość jest taka, że mamy znajomych w bród, oni przyłażą na wspólne działkowe grille, z butelkami wina, serem i czereśniami, jest lato, mój syn wywala się i ryczy, któryś ze znajomych robi mu na pocieszenie karuzelę, ja mieszam w misach rukolę z arbuzem, jest jak w reklamie twarogu. Przyszłość jest taka, że przyjeżdża do mnie Marianna i zostaje trzy noce, i gadamy jedna przez drugą, bo tyle mamy do nadrobienia, a później ja jadę do niej, nasze psy się strasznie kumplują, spotykamy się regularnie, bo tak robią przyjacióły, a jak się widzimy to jedna robi paznokcie, a druga czyta książkę na głos. I cieszy mnie ta przyszłość jak nie wiem. Ale i jak nie wiem co martwią mnie pokupione tu telewizory i kanapy, biblioteki książek, które trzeba posłać, ulubiony wazon, który pewnie zostawię, te stąd bilety do Islandii tanie jak barszcz i karnet na basen za bezcen, to że pies samopas, bo taka przestrzeń cudna. Że nie uzbierałam na dom, że wrócę i wszystko od nowa, po raz piąty, że w urzędach mi każą klęczeć na kolanach, czy nadal klęczy się w urzędach?, to że Tomek wróci do domu i powie, dostałem pracę w Szwajcarii, bo Tomek nie usiedzi w miejscu.
fot. Marianna Chade
hehe w urzędach jest całkiem spoko, panie miłe, inne czasy co do reszty… Tylko dziadkowie na miejscu s anie do przeceniania, naprawdę, dla nich warto wrócić:)) Taki fajny blogas i zero komentarzy… styledigger zrobiła Ci (zasłużoną reklamę) i mam nadzieję, że przybędzie czytelników bo warto oj warto. Masz dziewczyno oko do rzeczywistości i rękę do pisania. Pozdrawiam z Warszawy, (moi znajomi nie przychodzą na działkę z czereśniami i serem tylko z kiełbasą z lidla grilla, fuck co za nieokrzesańcy:)
Bardzo ci dziękuję. Styledigger też podziękowałam już. Uwierzyć nie mogłam w te tysiące wejść. Szaleństwo.
Ja czytam Ciebie cale rano zamiast pracowac!
Swietna jestes, gratulacje, swietny styl, cudnie sie czyta, kaze myslec a do tego piesio piekny 🙂
To szalenie miłe, dziękuję.