Ślub jest dopiero za rok, ale zewsząd słyszę od tych, co pochajtani, zacznijcie już myśleć o wszystkim, zobaczysz jak ten czas zleci. No to myślę. Myślę sobie i dumam, jaką chcę sukienkę i wiem już, że bez dekoltu w serce czy ser, bo takie dekolty w tańcu to zmora, a ja przetańczę całą noc jak w piosence Anny Jantar, którą Annę uwielbiam i ona będzie lecieć na weselu, cała jej dyskografia pójdzie. Natomiast na pewno nie pójdzie, mój piękny panie, ja go nie kocham, taka jest prawda. Ileż to par rozpoczęło wspólną drogę, tupiąc w takt takiego wyznania. Cały czas zmieniam zdanie co do pierwszej piosenki, bo ogólnie chodzi o to, żeby wszyscy płakali. I nie tylko moja mama. Żeby wszyscy płakali, mi chodzi, albo chociaż przekrzywiali ze wzruszenia głowy, składali ręce. Nie wiem ciągle, czy ma lecieć nam konfetti na głowy, czy chmura dymu ma wyjść z podłogi. Oglądam strony ślubne, babki wszystkie jak anioły, a nigdzie nie znalazłam zdjęcia z mięsnymi roladami na stołach. Tego nie ma? Bo ja mam takie menu. Mięso, mięso, paniery. Dlaczego nie ma zdjęć, jak z kotletów wycieka rozbebłany ser, ale jest milion zdjęć z krojeniem wyszpachlowanego do gładkości tortu. Mi się najmocniej kojarzy wesele z rosołem na brodzie, z nieumiarkowaniem w jedzeniu i piciu, poluzowanymi spodniami na brzuchu, nieporadnym szpagatem na parkiecie, z babkami, co pupami ugniatają balon na kolanach partnera, a całe w pąsach są ze wstydu, a to się nie ma czego wstydzić, to jest polska tradycja weselna, rubaszna i sprośna, to jest wędrujące od nogawki do nogawki jajko, śmiech i pot, i wesoły z ludzi pociąg, co na nikogo nie czeka, to są kaczuszki i cudownych rodziców mam. I choćby mi sam Elton John zaśpiewał Króla Lwa, choćby sam we własnej osobie przyjechał do Polanicy Zdrój, do domu weselnego Karolinka, to i tak zaraz później poleci disco polo, do którego dziewuchy będą tańczyć w samych rajtkach, bo buty to byleby do kościoła dojść. I tak wjedzie jak gwóźdź programu barszcz i krokiet, flaki i bogracz, zagryzka do gorzały i to się nie ma czego wstydzić, kto ty jesteś, polak mały. Ja se ułożę włosy na gwiazdę filmową, makijaż strzelę jakiegom nigdy nie miała, pastelowe puszczę po stołach orgiami pod kolor moich butów, czego nikt i tak nie odnotuje, i będę chodzić jak paw, jak orzeł biały między gośćmi, między bimbrem zastawione, smalcem i ogórkiem małosolnym szwedzkie stoły, hej sokoły. W Polsce mało jest miejsca na patos. Za to na pewno któryś z wujków powie mi nieskładnie a szczerze, że zawsze we mnie wierzył, że wyjdę na ludzi, a teraz dowodzę tego, za mąż wychodząc, on od zawsze mówił – tu szturchnie ciotkę na poparcie – z Gosi będą ludzie, no i o, nic się nie mylił. Ja się cieszę na to wesele, ja się nim weselę i na nie wzruszam, temu głównie, że będę żoną, wiadomo, że zamążpójście to jest wstęp do macierzyństwa, ja już wszystkie dzieci ponazywałam, cieszę się i weselę, bo choćby się nie wiem co gadało, dziewczyny do ślubu chcą pójść, męża chcą mieć, mówić później w towarzystwie, gdzie jest mój mąż, on zawsze gdzieś polezie, tego słowa nadużywać, to my przyjdziemy z mężem na wernisaż, mąż lubi wernisaże. Ja o tym marzę.