Dzisiaj miesiąc mija jak nie pracuję. Jak powiedziałam w pracy, jestem tu nieszczęśliwa, chcę odejść, a oni kiwali głowami, że to trzeba być naprawdę. Dzisiaj mijają trzy lata i trzy miesiące jak chodzimy z Tomkiem. Dzisiaj też mijają dwa lata jak się Tomek wprowadził na Islandię, by wspólnie ze mną żyć. Już nas tam od dawna nie ma, ale też rano zobaczyłam w internecie zdjęcie Reykjaviku i że pada w nim dziś deszcz, i mi ścisnęło serce. I od razu poczułam Reykjaviku zapach i chłód, i to mi się przypomniało, jak piję z Marzeną kawę, tysiące kaw, w naszym domu z wielkimi oknami z widokiem na ocean. Przypomniało mi się jak lecimy główną ulicą miasta, z pochylonymi głowami, bo wieje i leje, idziemy zmęczone, bośmy wstały o 5 rano i pracowały, spodnie nam się przyklejają do ud, wirują na wietrze grzywki spod kapturów, mijamy piekarnię, pizzerię, pub, pub, pamiątki i muzeum penisów. Codziennie mijamy to samo, bez pomyślunku. A dzisiaj, 562 dni od wyjazdu z Islandii, myślę o tej piekarni, w której niezwykłe były dżemy i zawsze chciałam je kupić, a nigdy nie kupiłam ze względu na kalorie i cenę. O tych pubach, gdzie raz wywaliłam się na schodach, bo wypiłam za dużo piw i Marzena od wtedy zawsze już mówiła, gdyśmy przechodziły, pamiętasz, jak tu rąbnęłaś. Przypomina mi się Hlemmur Square, co trzy kroki z domu i że latałyśmy tam na kieliszek wina jak prawdziwe damy, w koralach i kolczykach, a wypijałyśmy po butelce, prowadząc przy tym bełkotliwe rozmowy o najważniejszych w życiu rzeczach. A naprzeciwko to muzeum penisów było i tam był taki gruby, smutny pan na recepcji, co palił miliony papierosów i myśmy zawsze mówiły o nim, pa, ten od penisów znowu pali. I nigdy nie byłam w tym muzeum, popatrzeć na wielkie prącia baranów, ale miejsce wspominam czule. Ale i naszą pierwszą pracę wspominam, cośmy pokoje hotelowe sprzątały, wiadomo. Jak żeśmy nienawidziły tej pracy. I jak każda moja praca następna była jeszcze gorsza, jeszcze bardziej męcząca. Jak od lat robię rzeczy, których nie lubię robić, bo tak najczęściej wygląda wyjazd zagranicę, bo to jest zwykle coś za coś, dobra kasa za gównianą robotę, choć ta kasa wcale taka dobra nie jest, a robota gówniana aż nadto. I miesiąc temu powiedziałam, koniec. A oni patrzyli na mnie jak na wariatkę i pytali, czy masz pracę inną, że odchodzisz. A ja powiedziałam, nie mam, będę szukać, a oni prychnęli niby cicho a wyraźnie, że to naprawdę niezwykłe, rezygnować z pracy, jak się nie ma innej, zachcianki w głowie ma, szczęśliwa chce być, a kto nie chce, ile ty masz lat, dziewczyno. Mam 32 lata i 5 lat robiłam rzeczy, których już nie chcę robić. Nauczyłam się dużo, wspominać wszystko będę dobrze, jak się już te emocje we wspomnienia uleżą. Te co się uleżały, piękne są. Te trzy lata z Tomkiem, co pierwszy rok na odległość, że tylko mejle i skajp, jego przyjazd do Reykjaviku z walizkami i to, że ja wtedy mówić nie mogłam od kataru i kaszlu, to jak razem do piekarni chodziliśmy, ja w te dżemy patrzyłam, on bagietki kupował i kawę, jak mu mówiłam, idąc główną ulicą, tu rąbnęłam ze schodów kiedyś, a on się wcale nie śmieje tylko kiwa głową z politowaniem, jak mu mówię, tu pan pracuje od penisów, zawsze bardzo smutny, praca niektórych bardzo smuci, widać, bez sensu jest być smutnym, lata lecą, później widzisz w internecie zdjęcie jakiegoś miejsca, które przypomina ci różne rzeczy, rozmarzasz się i tęsknisz, i nagle bum, to by można było zmienić, czemum tego nie zmienił, zapytujesz siebie, później człowiek mówi, 12 lat tu robię, idzie się przyzwyczaić. Do wszystkiego idzie się.
Mam wrażenie,że piszesz o mnie… Też ostatnio odeszłam z pracy i tak jak uCiebie, nie miałam żadnej roboty upatrzonej. Tez mój poprzedni pracodawca prychał i się śmiał,że gdzie mi będzie lepiej, że to nieodpowiedzialne i że teraz problem, że kto mi teraz da 9 zł na godzinę tak jak tu! Po 4 latach pracy po 200 godzin miesięcznie, wieczne pretensje , gdy byłam na urlopie i zginęły raporty-to była moja wina! Na szczęście mój Prawie Mąż sam zachęcał do odejścia z tej roboty,byłam nerwowa i ciągle ryczałam. A teraz jemu pasuje (mi też) , obiad na stole,posprzatane,okna umyte ,pranie zrobione 🙂
Lubię Cię czytać Małgo! Bo Ty zawsze tak W PUNKT…i tu. Też. Buź!