Powolusieńku dociera do mnie, że będę żoną zaraz. A bardziej, że za mąż pójdę. Że te wszystkie ceregiele, robienie włosów, które uparcie zapuszczam, dywagacje, czy puścić lok, czy poprostować i grzywkę równo z okularem dać. I to będą dywagować – tak to widzę – wszyscy poza mną, ja będę siedzieć w fotelu i w lustrze patrzeć na ciotki, siorę i koleżanki, i będę myśleć, ino bez koka, bez stu kwiatów w koku. Te ceregiele, że paznokcie będę mieć z jakimś może nawet koralem, że pod paznokcie oko, pod jakiś z bukietu chabaź, niech to ręce i nogi ma. Wszystko to będzie mnie dotyczyć, dociera do mnie. Wszyscy będą chcieli coś w tej kwestii powiedzieć, że na moje to pod czerwone kwiaty jakiś może zielony akcent, dla złamania. Albo może granat, żeby pod Amerykę, będzie w końcu z Ameryki babcia, dobrze by było ją takim akcentem zaskoczyć. Albo może w ogóle czerń dać, czerń i czerwień to klasyk, choć przy weselu to i coś odważnego bardzo, ale ta nasza Gosia taka odważna, może by faktycznie w tą czerń pójść. Ktoś inny zaproponuje pastele, pastele bezpieczne, taka mięta, taki łosoś. A ja będę unosić brew i myśleć, że chwila moment Tomek wyprostowany i poważny mnie będzie – co się chichram – strofował słowami, Gośka!, i myślę o tym, że trzy lata temu miał mnie za durną, bo dużo gadałam na tych pierwszych randkach, on gadał mało, wychodząc z założenia, że to i tajemnicze, i mądre, i w ogóle nie sądził, że się znajdziemy w tym miejscu, w którym on nie widzi poza mną świata. Nie myślę o tym jaką będę żoną czy co – to to się wszystko okaże – myślę, jak to się zjadą goście zewsząd na ślub nasz, że jak oni z tych Ameryk i z Europy cywilizowanej w Polanicę maleńką zajadą i czym. Myślę jak będę się obracać do lustra w sukience szytej przez mamę, a ona skromnie będzie ręką machać, że to rachu ciachu uszyła, a wszyscy będą ręce składać i przekrzywiać głowy. Jak ojciec dumny – i tak samo jak matka skromny – będzie opowiadał, że sam własnymi rękami dom cały i wszystko wokół, ale że przesz to nie problem własnymi rękami, i jak zaraz pod rękę będzie prowadził mnie do ołtarza. Że wszystko to powiem, co się mówi przed ołtarzem właśnie, czasami jak nie mogę zasnąć to sobie po cichutku mruczę, ja Małgorzata, biorę sobie ciebie, ale wtedy jeszcze bardziej nie śpię, bo myślę jak ten ryż na mnie leci, jak pięknie – raz jeden w życiu – wychodzę na zdjęciach, najładniejsza dziewczyna ze wszystkich zebranych i najważniejsza, czego też doświadczam nieczęsto, jak idziemy na salę i wszyscy śpiewają sto lat i gorzko, jak siadamy do stołu, ja się bawię nitkami makaronu tylko, bo mam żołądek ściśnięty gorsetem i stresem, i patrzę po ludziach, ilu ich przyjechało i kim są, i że mają pełne rosołu buzie, i myślę, Chryste, te tradycje nasze pełne tłustych zup i prostokątnych kostiumów za kolano i fryzur w kalafior i klipsów, i dj zwariowany, co chwila moment, jak tylko kotletów poje, kapusty i kartofli, zacznie sprośności mówić w mikrofon, każe nam tańczyć zaraz pierwszy taniec, ja go ciągle nie wybrałam, a później reszcie każe te kotlety wyskakiwać w zabawnych wężykach i grek zorbach. Myślę, wszystko to będzie dla mnie się działo, że jestem żoną, że komuś w końcu powiedziałam tak, choć nie żeby stu mnie o rękę pytało, ale ten spytał i ma, szalenie dużo szczęścia – to jakby z nieba mannę – super fajną młodą pannę.
fot. Pracownia Artystyczna Sarzyński
Cudo, cudo, dziewczyno!
Dziękuję, dziękuję, dziękuję.
Wzruszyłam się! Życzę Ci, żebyś była najbardziej super panną młodą i super żoną! 🙂
Będę, będę 😉