cierpliwość

Raz

Schylam się, by podnieść coś z ziemi, wstaję, nie podniosłam, schylam się znowu, nie podniosłam, trzeci raz się schylam, ale już mam morderstwo na całej buzi, już jestem wściekła na cały świat, a na przykład mam właśnie wychodzić do kina, już mi się odechciewa wszystkiego, skoro mi na ziemię upadł, dajmy na to tusz, ja się trzy razy musiałam do niego zgiąć.

Dwa

Tomek mówi do mnie, czekaj chwilę, kiedy chcę mu coś pokazać na komputerze, co mnie śmieszy tak, że aż się dławię, cały dzień czekałam, żeby mu pokazać, on mi teraz mówi, czekaj chwilę, ja czekam dziesięć sekund, po dziesięciu sekundach zacznę liczyć do dziesięciu, jeśli ciągle nie znajdzie czasu, koniec, wyłączam wszystko, nie czekam, obrażam się, mówi mi zaraz, no pokaż, ja mówię, na pewno nie.

Trzy

Idziemy do sklepu, ja mam listę rzeczy, staram się te listy układać tak, żeby koło siebie siedziały warzywa, koło siebie chemia, układam te listy, bo panicznie boję się na dłużej zakręcić w sklepie i stracić, broń boże, cztery minuty czy pięć. Wchodzę do sklepu jakbym wchodziła na sportowe zawody albo na zawody z zarządzania czasem i gnam przez półki, na datę patrzę tylko i w koszyk od razu, odwracam się za Tomkiem, on od kwadransa patrzy na mydła. Idę dalej, wzdraga mną jedynie, że on tak zawsze, że będzie jak zwykle, będzie na każdej półce stał. Wracam do niego i mówię, wybierz ser jakiś, ok, ja polecę jeszcze tam i tam. On, ok, kot, patrz, takie mydło, nie?, ekstra super z reklamy, i takie o, nigdy nie słyszałaś o takim, to to samo, wiesz, ja że mhm, wiem, Tomek, raz, raz, pyk, pyk. Daję mu ten do kupienia ser, bo wiem, że będzie tam stał, wąchał, sprawdzał w dłoniach wagę, zamykając oczy, boże. Obleciałam cały sklep, czas mamy wciąż dobry, możemy jeszcze dolecieć na metę i zgarnąć puchar, patrzę za Tomkiem, on się przygląda maszynkom do golenia, od serów go wciąż dzieli kilka alejek. Idę do niego i mówię, stanowczym szeptem, kupiłeś ten ser, czy żeś nawet jeszcze nie był, możemy stąd wyjść już, na co on, patrz, na przykład takie golarki, ta kosztuje milion, ale ma tysiąc funkcji, ta kosztuje pół miliona i ma o pół tych funkcji mniej. Mówię, ja idę po ser, Tomek, i odchodzę, on nie patrząc na mnie, bo wciąż patrząc w opis golarki, bierze mnie za rękę, i mówi, czekaj kot, jesteś zła?, co się stało?, a przecież stał się ten ser i to, że marnujemy czas, nie odzywam się nic, w myślach liczę do dziesięciu, żeby się uspokoić, on mówi, mogę w sumie kupić golarkę przez internet, a nagle wyciąga telefon i robi tym golarkom zdjęcie, jednej, drugiej, z każdej strony, znowu czyta, tym razem z telefonu już, co to tam popisali, ja mu się wyrywam w końcu, bo liczenie do dziesięciu nie przyniosło efektu i zostawiam go z wielkim bluzgiem, idąc w stronę serów. On się opamiętuje w mig, idzie ze mną, choć ma głowę wciąż w stronę golarek. Idziemy do tych serów, on odstawia koszyk, bo potrzebuje dwóch rąk, będzie teraz te sery czytał, ważył, wąchał, rozsądzał, a ja będę liczyć do stu, ciągle o liczeniu zapominając, a myśląc o tym głównie, że zaraz zwariuję, zaraz eksploduję.

Cztery

Idziemy do sklepu z ubraniami, ja muszę tak serio wejść po dwie koszulki i skarpety, Tomek wie od godziny, że idziemy do tego sklepu, ale pod samymi drzwiami oznajmia mi, ja nawet nie wchodzę, zaczekam tu, i ja już wiem, że mam trzy minuty, żeby to wszystko ogarnąć, skoro on będzie czekał przed sklepem, i jak będę lecieć przez półki, to mi w oko wpadnie świetna kurtka czy kiecka, ale pomyślę, dobra, to innym razem przyjdę, a prawda jest, że nie przyjdę, bo mamy do tych sklepów kawał, musi mnie Tomek do nich wieźć i nigdy do środka nie wejść, bo on takich sklepów nie lubi, bo to dziadostwo, on będzie stał przed wejściem, patrząc w zegarek.

Pięć

Jadę do urzędu, co go otwierają o dziewiątej. Jest za dziesięć. Siadam na murku i patrzę w telefon. Piszę którejś dziewczynie już, siedzę pod urzędem, oszaleję zaraz, tyle już siedzę. I tylko wydaję takie przez zęby jęki i dźwięki, jaka jestem niezadowolona, jakie to śmieszne wszystko i doprawdy niepoważne takie urzędy. Wchodzę w końcu, biorę numerek, baby się rozbierają, płaszcze na krzesła dają, a ja stoję z uniesioną brwią, który gest mam nadzieję wszyscy widzą i nie mogę uwierzyć, że mnie nikt łaskawie nie przeprosi.

Sześć

Leżę rano, leżę, jest przed ósmą, jest sobota, pada deszcz i wieje wiatr, nie ma po co wychodzić i dokąd, Tomek śpi, pies się gapi, jest cudownie, mam kawę i książkę, tak powinno być, czytam, a po pierwszej stronie myślę sobie, trzeba pranie, trzeba w szafkach w kuchni porobić, trzeba na ogrodzie te krzaczory, z psem na dwór, ćwiczenia gimnastyczne, miałam ten zeszyt zaprowadzić do mindfulness, miałam odpisać na mejle już nie wiem kiedy, muszę artykuł pisać i pisać miałam powieść, paznokcie muszę, bo to już wstyd, i zakupy trzeba dzisiaj na bank, muszę wstać, może wieczorem poczytam czy kiedy. A później wstaję i jakoś tak wychodzi, że zeszyt nie zaprowadzony, w szafkach rozsypał się makaron i ryż, a powieść się nie powiodła.

Siedem

Idę z tacką, na której herbata i tost, na której – jak to się mówi – śniadanie do łóżka, pies mi się pod nogami cieszy, jest rano, nie widzielim się całą noc, on mi pod tymi nogami urządził modern jazz, choć mówiłam mu, żeby nie, zaraz porozlewam wszystko, idę więc w szpagacie, uważając z tym wrzątkiem na psa, i na gacie.

Osiem

Jesteśmy na plaży, mam do opalania krem, daję go na nogi, hop, hop i już, Tomek mi smaruje plecy, smaruje i smaruje, i wklepuje, ja robię wielkie oczy, czego on nie widzi, już dawno chcę leżeć, ten mi mówi, jeszcze chwilę, misiek, będziesz miała plamy, trzymam buzię w dłoniach, już bym rozdział książki przeczytała, Tomek patrzy z każdego kąta, czy dobrze krem rozprowadził, ja już nie mam siły i się kładę. Rano patrzę na nogi, a na nich czerwień od bieli oddzielona linią jak brzeg morza.

Dziewięć

Ćwiczę ćwiczenia sto razy w tygodniu, latam z psem pięć kilometrów, wchodzę na wagę dwanaście razy w ciągu dnia i tyleż razy w ciągu dnia obracam się do lustra. Wystarczy, że dwa razy machnę nogą albo uniosę nad głową dwie torby z mąką, lecę patrzeć efektów. Nie ma efektów żadnych, więc już mi się leją po buzi łzy, że po co to wszystko, ten pot i zakwas, włosy przyklejone do buzi i ciągle owoce, warzywa, owoce, warzywa. I tak obrażona na świat, przez świat oszukana tak, siadam na kanapie z piwem.

Dziesięć

Czytam książkę o mindfulness. Książkę z ćwiczeniami. I tam, że trzeba usiąść na dziesięć minut, wsłuchać się w siebie, w swój oddech, w swe ciało, trzeba rozpocząć liczenie do dziesięciu, powoli, we własnym rytmie, jeden, dwa, trzy, ja że ok, spoko, spoko, uznajmy, że to już zrobiłam, co dalej, co mnie wyleczy, co mi pomoże, z paniką i gnaniem, z nieokiełznaniem.

wp_20160604_007

2 komentarze

  1. Przeczytałam chyba wszystkie teksty i gratuluję tej lekkości w pisaniu i gratuluję siedzenia mi w głowie heh, naprawdę – uwielbiam Cię czytać 🙂 Pozdrawiam bardzo i będę wpadać.

    P.S. Tekst 'pms’ rozsyłam i mówię 'Patrz, to ja, to kurde cała ja’. Ale nie mam pms. Ja tak mam w losowe dni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *