Trochę wariuję już, trochę dlatego, że któryś z kolei dzień choruję, i to choruję książkowo tak, że leżę z książką, z serialem, otoczona wiankiem higienicznych chustek, które z higieną nie mają nic wspólnego już, leżę otoczona wiankiem herbat z cytryną, imbirowych naparów, wrzątkiem z cytrusami. Piję jak szalona, piję cały czas, wierząc głupio, że tylko ten wrzątek mi pomoże, tylko on rozpuści ten syf w gardle, które moje gardło jest otwartą i palącą raną, moje gardło każe mi rzęzić do telefonu i popiskiwać, każe mi szeptać do psa, żeby nie wchodził do wody, podczas gdy pies jest osiemnaście metrów przede mną, każe mi mówić Tomkowi sto razy, ścisz muzykę, proszę, bo boli mnie głowa, podczas gdy Tomek nie słyszy, bo ma muzykę za głośno, nie mam żadnej kontroli nad moim głosem i gardłem, chciałabym wsadzić sobie w nie rękę i wyciągnąć tę kiść bakterii, co tam przyjechały na obóz, rozbiły namioty i skaczą z wielkiej wysokości do wodospadu gorących herbat z cytryną, do macierzanek, lipy i korzenia lukrecji, które piję jak szalona, wierząc głupio, że tylko to mi pomoże, nic mi nie pomaga, trochę wariuję już. Trochę wariuję już, bo się od tej choroby napatrzyłam w internet za wszystkie czasy, napatrzyłam na straszne gówno, co się teraz w internecie dzieje, na durnych ludzi, co jedzą kolorowe jedzenie na instagramach i robią senne miny po tym jak ubrali się w zamszowe kozaki i sukienki z frędzlami, i robią zdjęcia z otwartymi ustami i przymkniętymi oczami, i retuszują sobie wypryski na buziach, które mają być przecież gładkie tak jak gładkie są ich lunchowe zupy i potreningowe szejki, wszyscy chcą być seksowni i pociągający, dlatego dziewczyny na instagramach prześcigają się w chudych brzuchach i sterczących sutkach, a najgorsze, że te dziewczyny mają tysiące wejść na te swoje strony, wydają książki jak żyć i być, a mi się chce wyć. I nie dlatego, że wiem lepiej i jestem mądrzejsza, ale temu, że takie mamy czasy. Że życie to jest płaszcz za kolano, gołe nogi i koszulka z odważnym napisem. Że życie to jest mocna szminka na ustach i róż na policzkach. Życie to jest zwiedzanie Tokio w kolczykach z Batmanem. Życie jest wtedy jak masz pokolorowane pazury u stóp, a stopy w piasku, a obok stóp zielony drink z pomarańczową rurą, a dalej książka, którą wydałaś i w której przesłanie głęboko wierzysz, że życie to uroda, a uroda to trening i zielony drink, to pół awokado posypane grubym pieprzem, co zaraz po zjedzeniu daje takiego kopa, że możesz przebiec trzy maratony, a później zafarbować sobie włosy na zielony pastel, bo to przecież naturalne i pod kolor zdrowia, życie to tylko zdjęcia, na których wychodzimy świetnie, a jeśliśmy nie wyszli to można pstryknąć jeszcze raz, życie to pstrykanie zdjęć do skutku, jestem chora i siedzę w głębokim smutku, że kiedy włączam komputer to z prawej i lewej krzyczą mi do ucha, jakim trudem się dochodzi do płaskiego brzucha, zewsząd widzę sportowe stroje i buty, wszyscy teraz latają w sportowych strojach i butach, na kawę, na tłustą strawę, już się sto razy złapałam, jak w sklepach stałam, że wszyscy teraz ćwiczą, że te wszystkie panie, które mijam, wpadły tu w tych leginsach z rażącym pasem i w rażących butach prosto z treningu, że pewnie kupują truskawki i awokado, bo wyczytały w internecie o nowej sałatce, truskawki i awokado, gruboziarnisty pieprz, oliwa i jabłkowy ocet, i to jest odkrycie na sto procent, w tym tygodniu wyszło, że awokado świetnie robi na skórę, a truskawka świetnie zwalcza raka, choć jak się przesadzi to może być sraka. Już się dałam złapać nie raz, że te panie tak tylko sobie te getry noszą sportowe, te zegarki liczące kroki i kalorie, kiedyś tak nie było. Kiedyś się zjadło kotleta z ziemniakami, a później rabarbarowe ciasto bez dodatkowego wystroju, bez żadnych mazów na talerzu z tymiankowego dżemu, czemu tak już nie jest, czemu? Czemu chce mi się płakać po zjedzeniu banana albo trzeciego w ciągu dnia jabłka, czy mój mózg to bezglutenowa papka? Bo to przecież nie tak, że ja nie ulegam, że ja nie biegam, i że nie mam butów w rażący róż, to raczej tak, że mi się trochę nie chce już, że to są jakieś wyścigi na podobanie, na świata podbijanie, na wydęcie ust, na ponętny biust i najtwardsze uda, mi się to nie uda. Któryś z kolei dzień choruję, w polarze i czapce, przy ciepłej herbatce, nie biegam nic, tylko kicham, przeglądam ten cały syf i dużo prycham. I mi się nie chce już. Ważniejsze sprawy pokrył kurz.
Fota iście instagramowa, którego instagramu nie mam, a którą zrobił Tomek, stając na wyro, co widać. Pies siedział nie pod przymusem. Pies dużo siedzi, kocha siedzieć.
Gosia, jestem pod ogromnym wrażeniem. Ja żadnym recenzentem nie jestem, ale ten tekst jest świetny. Nie tylko ze względu na temat i punkt widzenia, który w 100 procentach podzielam, ale czyta się 'pierwsza klasa’!
bardzo, bardzo, bardzo ci dziękuję.
Też lubię siedzieć, dogadałabym się z Psem :> Problem polega na tym, że dużo bardziej wolę siedzieć niż kręcić smufi z awokado albo dupskiem na macie do ćwiczeń.. 🙁
Pies jest do dogadania chłopak, jak najbardziej. Tak samo lubię siedzieć bardziej niż robić pompki i deski. To koszmar jest.
Jak zwykle świetny tekst, przyjemnie czytać. Zgadzam się w każdym punkcie, smutno się ma to wszystko patrzy..
powrotu do zdrowia życzę! Ja na gardło tak męczące olbasy stosuje do ssania. Ohyda ale działa 🙂