Czas gna. Jutro będzie miesiąc już jak wyszłam za mąż, ciągle jest mi od tego wyjścia smutno, że wszystko tak szybko, że było, było i nie ma, to właśnie czas tak gna, że tyle go jest przed nami, tyle się go układa, tyle się sobie obiecuje, że jak już nadejdzie ten dzień, co się na niego czeka to się ten dzień będzie minuta po minucie chłonęło, a później tego dnia nie ma, było minęło i nie wiesz zupełnie, co zrobić, i smutno patrzysz wstecz. W ogóle dużo się patrzy wstecz. Wprzód się patrzy mniej, w przód strach. Co było było, dlatego jest łatwiej, co było jest oswojone, nie da się tego zmienić, trzeba się pogodzić. Choć są przecież momenty, kiedy bardzo by się chciało czas cofnąć. O jedną sekundę. O jeden wybór, jedno słowo. Najsilniej to czułam jak kiedyś upadłam na rowerze, wybijając sobie górną jedynkę. Najsilniej. Bo jechałam za szybko, bo się popisywałam. To była moja trzecia z Tomkiem randka, było mi potwornie wstyd. Wstyd i czas to najgorsze rzeczy, jakie są. Czasami chce się czas cofnąć, czasami chce się do czasów wrócić. Do tych na przykład jak Tomek przyjeżdża pierwszy raz na Islandię i jak siedzimy w maleńkim domku z czerwonym dachem, w domku jest tylko łóżko i stół, jest lipiec i nie ma nocy, siedzimy na ganku, pijąc wino i rozmawiając o niczym. Czasami Tomek jak wychodzi na dwór to mówi od razu, pachnie jak wtedy na Islandii. Bo zapach to jest kumpel czasu, zapach odsyła cię migiem, gdzieś był dziesięć lat temu, zapach ci od razu do głowy wtłacza całe obrazy, coś wtedy robił, coś jadł i pił. Tak samo muzyka, siedzisz sobie, siedzisz, malujesz paznokcie i myślisz, co na kolację, a nagle w radio bum, jakaś nuta, która cię niesie przez wody i góry do miejsc, w których byli jacyś ludzie, w których jeździłaś rowerem, a wiatr ci wiał we włosy. Wiatr jest kumplem zapachu. Nigdzie takiego wiatru nie ma jak na Islandii. Takiego wiatru, że ci wali po szybach ciepłego mieszkania, w którym przesiedziałam setki godzin z Marzeną, jedna na jednej, druga na drugiej kanapie, gadając bez znużenia w kółko o tym samym. Za te rozmowy bym dała wszystko, za ten czas, którego tyle było, który był na co dzień, a później Tomek powiedział, Irlandia Północna i nie ma już, minęło, jak miesiąc temu wesele moje, jak mija wszystko, co fajne i niefajne, całe nam mijają lata, teraz mam trzydzieści trzy, a kiedyś mi się wydawało, że trzydzieści to już koniec życia, to tylko nuda, praca w biurze, mąż i dziecko, ciuchy dla dziecka, plecak do szkoły, kredki i piórnik, to czasami grill z rodziną, dwa piwa w puszce, kiedyś tak mi się wydawało, dzisiaj myślę, że prawdziwy koniec jest po czterdziestce, za siedem lat zmienię zdanie, czas pozwala ci zmieniać zdanie, daje dystans. Złe dystansu strony są takie, że dzieli. Daleko mi do Islandii, do Włoch, Luksemburga i Polski. A tam są dziewczyny moje. Które pięć tygodni temu zrobiły mi wieczór panieński w Gdańsku, choć żadna z nas nie jest z Gdańska. Wieczór panieński w obcym, pięknym mieście, że tylko nasza piątka, gadanie jedna przez drugą, pisk, drinki i śmiech. I pęka mi serce teraz od miłości, ale też żalu, że czas nie może się zatrzymać nigdy, że już po balu. Dziewczyny przyjechały na wesele moje, a każda była najpiękniejsza. Jakoś nie umiem uwierzyć, że tego nie ma już, że nie gadamy, a przecież tyle jest do powiedzenia, tyle jest do powiedzenia, a czas gna przecież, i raczej nie przestanie. Nie wiem skąd to nieskładne i smutne pisanie.
fot. jakiś pan
Ja kiedyś kiedyś myślałam,że jak będę miała 25 lat to już będę ustatkowaną kobietą,elegancką, na obcasach,piękną fryzurą i zrobionymi paznokciami,z fajną pracą,a obok będzie wymarzony facet , i już będę mieszkać na swoim.
Aktualnie mam lat 27, czuję się jak nastolatka czerwieniąca się gdy jakiś gimbus się ze mnie zaśmieje,łażę w rozczłapanych balerinach, na fryzjera i paznokcie nie mam forsy,pracuję w cukierni za najniższą krajową, a mieszkanie na kredyt możemy kupić jedynie w jakiejś wiosce.
Ale jest dobrze. Czekam na ślub,cieszę się nim i mam nadzieję,że będę pamiętać co na nim jadłam 😉