cztery miesiące

Cztery miesiące nie pisałam tu nic i właściwie nigdzie nie pisałam nic przez cztery miesiące. Cztery miesiące to jest jedna trzecia roku. Bardzo dużo. Już sobie obiecałam, że w nowym roku, wiadomo. Co ciekawe, nie obiecałam sobie w nowym roku metamorfoz i diet. Nie obiecałam sobie, że będę ćwiczyć, choćby się miało palić i walić. A wielokrotnie obiecywałam. Waliło się i paliło wielokrotnie, a ja tygodniami trwałam. Podskakiwałam i biegałam. Aż w końcu przestawałam. I za każdym razem siebie obwiniałam, że nie mam zbyt dużo silnej woli skoro tylko trzy miesiące wytrwałam, tylko trzy miesiące na diecie byłam, że ledwo chodziłam, słaba jestem, widać, nie dla mnie, widać, sukcesy i krótkie szorty na lato, mam wrażenie że jakieś dwadzieścia lat już wizualizuję sobie te szorty ciaśniutkie na lato, na opalonej i jędrnej skórze, w świetnej fryzurze, dwadzieścia lat mi zeszło na takie pierdoły, a dziś mi przykro, że cztery miesiące nie pisałam nic. A z czterech tych miesięcy trzy spędziłam na kursie językowym. Każda wolna chwila tych trzech z czterech miesięcy to na książki szła. Bardzo to były dobre miesiące trzy, bardzo to był dobry rok. Bo jutro rok minie jak myśmy tu, w nowym znowu kraju.

Jak przyjechaliśmy to Władzik miał pięć i pół miesiąca, dzisiaj jest duży chłopak. Dużo, dużo spał, a ja dużo czytałam książek. Wtedy zimą to chyba ze cztery kryminały w cztery tygodnie nad jego małą głową. Tomek dużo w pracy był, my w ciągu dnia tylko spacer z psem, w błocie i deszczu, bo tu zima to błoto i deszcz tylko, na obiad to niemal dzień w dzień makaron jadłam z cukinią i parmezanem, i czytałam te książki, a jak Tomek z pracy wracał to szłam na zakupy. Mieszkaliśmy wtedy w centrum centrum i ja co wieczór szłam i patrzyłam jak ludzie jedzą kolację ze znajomymi czy rodziną pośród tych ciepłych wszędzie lampek, jak piją szampana i śmieją się w pięknych szminkach, i tak mi było i smutno, i cudnie naraz od patrzenia.

Dobry to był rok, choć właściwie non stop byłam z Władeczkiem cukiereczkiem, a nie jest łatwo być z kimś non stop. Zamiast wsparcia, którego potrzebowałam najmocniej, albo zainteresowania, które też jest mile widziane, dostawałam dobre rady. Dobre rady, co często były zakamuflowaną krytyką. Tyle dostałam tych rad przez cały rok, że mogłabym wydać opasły przewodnik. Niespójny bardzo. „Niespójny przewodnik o tym, jak nie być matką, którą się jest”. Nauczyłam się w tym roku, że wszyscy wiedzą ode mnie lepiej. Głównie dlatego, że wydali już na świat jakieś dziecko i to dziecko jest dorosłe, czyli przeżyło wszystkie matczyne praktyki, a to niepodważalny przecież dowód matczynego sukcesu. Wystarczy jedno dziecko, by być specem od dzieci. Często nie trzeba mieć dziecka wcale, by być specem od dzieci. Dużo bardziej od dobrych rad potrzebuję zwykłego zainteresowania. Zamiast mi mówić, że nie mam już mleka a wodę, można mnie zwyczajnie zapytać, co lubię robić ze swoim synem. Zamiast w kółko powtarzać, że spanie z nim nie wychodzi nam na dobre, można zapytać, co jest dla mnie w macierzyństwie najfajniejsze i czy tak je sobie wyobrażałam. Taka moja rada na przyszłość dla tych wszystkich, co wiedzą wszystko lepiej.

To był fajny rok, bo mieliśmy cudne we Włoszech wakacje pełne moczenia się w basenie i picia kawy. Dobry, bo spędziłam dwa tygodnie w rodzinnym domu, kołysząc w ogrodzie dziecko i czytając gazety.

W tym roku dostałam pracę. Świetną pracę, w której mam swoje biurko, komputer i telefon, swoje sprawy mam. Pracę w której jestem ważna i poważna. Poszłam na rozmowę o tą pracę bez zęba, bo mi dzień wcześniej Władzik ząb głową wybił w zabawie. Poszłam tam i powiedziałam, dzień dobry, przepraszam, ale ja nie mam zęba, na co oni, że to żaden problem, jest dziecko, nie ma zęba, wszystko jasne. Jak mi tego zęba Władyś wybił to ja w pierwszej kolejności pomyślałam, że na tą rozmowę nie idę. Bo jak tak pójść, z takim wyglądem, jak się ubrać pod nieobecność zęba? Czy malować usta i oczy skoro się nie ma dolnej jedynki? A później Tomek mi powiedział, jak mu powiedziałam, że nie idę, idziesz, idziesz. I pomyślałam, że ma rację, pójdę. I poszłam. Pomyślałam sobie, że gdybym to ja rekrutowała kogoś do pracy z biurkiem, telefonem i komputerem i ta osoba nie miałaby może zęba, za to by miałaby gadane, rozbawiłaby mnie parokrotnie i parokrotnie musiałabym jej z uznaniem przytaknąć, to by to biurko miała, ten telefon i wszystko. Tak samo gdyby mi przyszła na rozmowę jakaś osoba, co od kilku miesięcy przestała robić pajacyki i nie przebiegła w tym roku żadnego maratonu, ale mówiłaby jak ja mówiłam bez tego zęba, brałabym ją jak nic.

Tego się nauczyłam w tym roku tak naprawdę, naprawdę. I sobie obiecałam w przyszłym roku cały ten czas, co bym normalnie na pajacyki i pajacowanie, że go na rozwój intelektualny dam, na kursy językowe, na pisanie i czytanie. I na wycieczki może! Na syna i męża, na przyjaciół. Na jedzenie fajnych rzeczy, na pływanie w basenach, na rozmowy i słuchanie osób, które lubię. Na niesłuchanie tych, których nie lubię. Na dawanie rady. Nie: dawanie rad.

IMG_20191218_182012

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *