Boję się powrotu do Polski, bo boję się zmian. Od kilku dni nakręcam się tym strachem, że wracamy, bo Polska taka owaka, bo inflacja, zarobki, służba zdrowia, ludzie niemili, nieszczęśliwi i wrodzy. Ja się boję zmian, moi drodzy.
W ostatnim tygodniu chodzę na długie spacery każdego dnia, żeby na zapas napatrzeć się na wszystko to, co opuszczam. Ale opuszczam tu głównie miasto. Piękne miasto z pięknymi budynkami i dobrymi ludźmi. Ale to nie ludzi opuszczam, bo też nie udało mi się nawiązać tu znajomości na resztę życia. A przecież tęskni się za ludźmi, nie za budynkami. Moje życie tutaj też nie było jakieś wybitnie wybitne, bo z trzech lat dwa były ograniczone pandemią.
Jak myślę o Islandii to tęsknię. Ale nie za Islandią samą, za Marzeną tęsknię. Za naszymi wieczorami na kanapie, kiedy za oknem ocean, a na oceanie sztorm. Za chodzeniem na basen kilka razy w tygodniu i siedzeniem w tych gorących wodach i za niekończącym się gadaniem o tym samym. Za tym, że mieszkałyśmy jakiś czas na wschodzie i miałam poczucie, że mieszkamy na końcu świata, że świat jest gdzieś daleko i ludzie w nim mają różne problemy, a ja sobie myję szklanki gdzieś za górami, za lasami i nie odczuwam lęków ani strachu, a jedynie spokój. Jak myślę o Islandii to czasami odczuwam fizyczny ból i trudno mi złapać czasami oddech, bo tak mi się zdarza tęsknić za Marzeną, którą miałam w swoim życiu bezustannie. To nie za samą Islandią tęsknię.
Albo Irlandia Północna. Najmocniej z tamtego czasu tęsknię za sobą, bo miałam wtedy dla siebie czasu nieskończoność. I mieszkaliśmy w domu z ogrodem. I mieliśmy kominek, a niedzielne poranki spędzaliśmy w łóżku, czytając książki i pijąc cappuccino. I tęsknię za Moniką i Sławkiem, za ich kanapą i rozmowami przy winie do późnych godzin nocnych. To za ludźmi się tęskni najmocniej. I może trochę za wygodą. Za tym domem z ogrodem i jeziorami obok domu.
Albo jak myślę o Anglii to myślę o tańcach z Majką w każdy weekend w super klubach. I o malowaniu paznokci w ogrodzie przy kawce z Małgosią. To te wspomnienia zostają. To za ludźmi się tęskni.
Teraz wydaje mi się, że będę tęsknić za tym mostem, po którym idę codziennie, a który jest piękny i piękny jest z niego widok na statki. Albo za ścieżkami rowerowymi, które są wszędzie, a rower jest – wiadomo – wielce okej. Albo za opieką zdrowotną, która jest na takim poziomie, że nie wiem jak dziękować, bo nie mam słów. Ale to minie. Ta niby tęsknota. I na wierzch wyjdzie, że tęskniłam za czymś innym. Za tym, że moje dzieci tu były małe i to tutaj stawiały pierwsze kroki we wszystkim. Za tym w jaki sposób spędzaliśmy tu czas. I choć teraz nic niezwykłego nie przychodzi mi do głowy – bo mam wrażenie, że całe życie tylko karmię piersią i sto dwadzieścia razy dziennie powtarzam Władkowi, żeby nie krzyczał, bo Romka śpi – to kiedy minie trochę czasu, na wierzch wyjdzie sentyment i tęsknota. Znam to uczucie, doświadczyłam go już tyle razy. Wszędzie gdzie byłam zostawiłam kawałek siebie. Za każdym razem zastanawiam się, jak by było gdybym nigdy z tych miejsc nie wyjechała. Ale nie umiem podać równoległych scenariuszy. Może ta tęsknota wynika też z tego, że gdziekolwiek nie jechałam jechałam z myślą, że to będzie moje miejsce już do końca. A przecież nie jest. Nie ma mnie i nie będzie już tam. Te miejsca w sobie mam.
Boję się powrotu do Polski, bo boję się zmian. Bo większość zmian to tęsknota za tym, co było. A ile tych tęsknot jeszcze mogę pomieścić?
Kochana, trzymaj się! Mam nadzieje że w Polsce tez znajdziesz coś/ kogoś wartego tęsknienia. A może masz juz coś takiego?