Roma

Oglądaliśmy z Tomkiem jakiś dokument, była 23 jak skończyliśmy, a ja w trakcie dokumentu miałam skurcze, ale nic sobie z nich nie robiłam, bo od tygodnia miałam skurcze wieczór w wieczór, nie można tak wieczór w wieczór panikować, że to chyba to. Tomek zasnął, a ja liczyłam sobie po cichutku te skurcze, co się nie kończyły, a mnożyły. O 1:30 poszłam wziąć prysznic i spakować ostatnie rzeczy, i się popłakałam w pokoju, że to chyba definitywnie to, ale w sumie skąd mam wiedzieć, jak ja się nigdy nie nauczyłam ufać ciału. I myślałam, czy ja nie będę stanowić problemu dla całego szpitala jak przyjadę z nieprawdziwą akcją porodową? Tysiąc miałam w głowie rzeczy plus najbardziej to, że czy ja zdążę na epidural, bo jeśli nie to nie zamierzam rodzić wcale. Tomek wstał, przytulił mnie, pojechał po Julię, żeby została z Władkiem i zabrał nas do szpitala. Okazało się, że będziemy rodzić, że to to, ale dopiero za kilka godzin, póki co możemy napić się kawy, zjeść kanapki, które przyniosła nam położna i zrelaksować w swoim pięknym pokoju, co przypominał pokój hotelowy z romantycznym oświetleniem. Na początku było ok, bo sobie oddychałam, tańczyłam, Tomasz kręcił filmy. Cud narodzin ciągnie się straszliwie i gdyby nie to, że ból się z wolna nasila i w kółko o sobie przypomina, byłby szalenie nudny. Cud narodzin jest dla cierpliwych. Cud narodzin to czekanie. Ja czekałam przede wszystkim na epidural. Dostałam go cztery godziny po przyjściu do szpitala. Skurcze były już dość nieznośne i trochę już się denerwowałam, a wtedy przyszedł anestezjolog i wyjaśnił mi w jaki sposób poda znieczulenie i jak będzie super, kiedy już je poda. Bałam się wkłucia w kręgosłup, bo chyba boję się igieł po prostu i jak na złość anestezjolog kłuł mnie cztery czy pięć razy, bo za każdym razem wbijał się w nerw i mi się wydawało, że wlewa mi do kręgosłupa paraliżujący ból, który miałam znosić w całkowitym znieruchomieniu, a nad którym wisiało widmo zbliżających się i coraz już silniejszych skurczy. W końcu wkuł się odpowiednio i po kilku minutach przestałam czuć cokolwiek. Tomasz mówił mi, kiedy mam skurcze, bo widział je na monitorze, a ja się śmiałam w głos i myślałam, że tak to już będzie. Przespałam się nawet, a chwilę po przebudzeniu skurcze zaczęły być już bardziej odczuwalne, co je interpretowałam tak, że chwila moment będzie poród poród. Okazało się, że nic z tego. Okazało się, że skurcze, które odczuwam nie pokazują się na monitorze. Że to nie są skurcze, które prowadzą do porodu. Że to znowu – jak przy Władku – silne parcie na dolny odcinek kręgosłupa, że to znowu poród krzyżowy, a to był dla mnie scenariusz najczarniejszy. Najpierw dostałam lekarstwo, które te skurcze miało nieco przytępić i osłabić, ale to działało tylko kilka minut, później ktoś wezwał anestezjologa, żeby zwiększył mi dawkę epiduralu. Zwiększył. Nie działało. A ból był już nie do zniesienia. Myślę, że ze trzy razy miałam atak paniki i histerii, że tego nie zniosę, że najpewniej umrę, że sobie z tym bólem nie poradzę, on mnie zabije. Mojemu cierpieniu towarzyszyła niemoc ze strony Tomka i personelu, ich współczucie i strach. Ich próby zagrzewania mnie do walki, ich prośby o oddychanie i spokój. A ja znowu – jak przy Władku – miałam wrażenie, że tracę zmysły, że za moment przestanę już być sobą, że coś mi pęknie w mózgu i zwariuję. Powiedziałam Tomkowi, że chcę cesarkę i że chcę ją natychmiast, że cud narodzin jest dla mnie nie do wytrzymania i każda kolejna minuta to piekło. I nie przesadzam. Zbliżanie się kolejnego skurczu było dla mnie paraliżujące, bo nie zdążyłam uspokoić się po skurczu, co się skończył, nie zdążyłam powiedzieć sobie, że jestem super dzielna i dam radę, nie było kompletnie czasu na te wszystkie myśli, które zamieniają panikę w motywację, te wszystkie oddechy, które wpuszcza się w miejsce bólu, by ból okiełznać. Czas był wypełniony bólem prymitywnym i tępym, który rósł, rósł, rósł i który zdawał się mówić, pokonam Cię, zaraz będzie po Tobie. Położna powiedziała, że sala będzie gotowa za 10 minut. 10 minut to jakieś 5 skurczy, pomyślałam sobie i pomyślałam, że najpewniej nie dam rady ich przejść, ale też że nie mam wyjścia i muszę spróbować. Cała się trzęsłam, cała się bałam, cały czas trzymałam Tomka za rękę, płacząc cały czas. Na sali operacyjnej było z 11 osób. Wszyscy powitali mnie ciepło i entuzjastycznie, a ja się trzęsłam cała i bałam, i chyba nie uśmiechałam. Znieczulenie było miejscowe, Tomek siedział koło mnie i nie puszczał mojej ręki, było mi zimno i mimo że byłam sparaliżowana od piersi w dół, cały czas czułam te jebane skurcze. Pomyślałam nawet, że może już zawsze będę je czuła i faktycznie przez jakiś czas po porodzie miałam wrażenie, że wracają, że czuję je znowu. Jedna pani trzymała mnie za rękę i zadawała mi pytania, żeby odciągnąć moją uwagę od tego, co się dzieje. A ja byłam przerażona i zniecierpliwiona. Zastanawiałam się, czy wygrają oni, czy ten ból. Czy uda się mnie uratować. I nagle pani powiedziała, wyciągamy Twoją córkę i mi się zdawało, że wyciąganie dziecka z brzucha to jest pyk pyk, a to chyba trudna sprawa, bo czułam jak parokrotnie mój brzuch unosi się i opada – jak podczas egzorcyzmów, co by nie było takie dziwne, bo cała ta męka była piekielna – aż w końcu wyciągnęli ją ze mnie, a razem z nią wyciągnęli ze mnie cały ból, pokazali nam ją i to była najpiękniejsza dziewczyna jaką w życiu widziałam, i buchnęłam ogromnym płaczem na całe chyba gardło, że jaka ona piękna i że jaka to ulga nie czuć tego bólu, i że jak to wspaniale, że nie jestem już w ciąży i nigdy już nie będę musiała rodzić dzieci, i ciągle cała, calusieńka się trzęsłam, ale też już z radości, z przejęcia, z opadających emocji.

Dzisiaj Roma ma dwa tygodnie, a ja od dwóch tygodni czuję szczęście, spokój i ulgę. I trochę oczywiście niewyspanie. Po naprawdę trudnej ciąży i trudnym znowu porodzie te emocje – obok samej Romki – są czymś, co doceniam na okrągło. Siedzę sobie w ciepłym swetrze, gadam z Władkiem, karmię córkę piersią i myślę, że wytrwałam, że wygrałam, że mam co mieć chciałam.

IMG_20211022_141615__01

11 komentarzy

  1. Kochana jesteś bardzo, bardzo dzielna! Z całego serca Ci gratuluję, podziwiam i trochę zazdroszczę takiej fajnej rodzinki. Mam nadzieję że też kiedyś doczekam się maluchów;) Piękne imiona wybrałaś dla dzieci!

  2. Też rozważałam Romę:) Gratulacje!
    Ten cud narodzin jeszcze przede mną, za jakiś miesiąc… zobaczymy czy pójdzie w stronę egzorcyzmów czy ekstazy, po cichu liczę na to drugie. Super dzieciaki 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *