Prawie siedem lat temu było tak, że mieszkam sobie we Wrocławiu, mieszkam, nagle otrzymuję telefon od koleżanki, ona mi mówi, Gośka, dzwonili z tego biura, czy chcemy jechać do Holandii na te kurczaki, cośmy trzy miesiące temu się zgłaszały, dawaj jedziemy, wyjazd pojutrze, ja mówię, jak kurwa pojutrze, ona mówi, no kurwa pojutrze, i myśmy pojechały. Była druga w nocy jak ten bus po mnie przyjechał do Wrocławia, cały był nabity ludźmi, w busie było cicho od ludzkiego spania, siadłam w fotelu i ścisnęłam tę koleżankę za ramię, bo ona siedziała fotel przede mną i nie bardzo mogłyśmy gadać, choć tyle było w nas emocji. Najmocniej to się bałam. A najbardziej tych kurczaków. Jechaliśmy tysiąc godzin w niewygodzie, w zimnie i chłodzie, a zaraz w gorącu i pełnym słońcu, aż w końcu dotarliśmy do Niemiec, tam się okazało, że w Holandii jest przeludnienie, nie ma zakwaterowań, musimy zostać tu i koniec. Zawieźli nas na takie osiedle jednorodzinnych domów, tam dali mnie z koleżanką i jeszcze dwie dziewczyny do domu, w którym było już dwóch chłopaków, te chłopaki z przymrużonymi oczyma oprowadzali nas po pokojach, niewiele mówiąc. Było ciepło, więc wyszliśmy na zewnątrz, podjechał jakiś chłopak czerwonym samochodem i spytał, czy chcemy wagon polskich papierosów, bo ma tanio, myśmy nie chciały, on się zapytał, nowe tu jesteście, hehe, kiedy żeście przyjechały, no to zajebiście, a gdzie macie robić, w kurczakach, no to, kurwa, powodzenia, hehe, nie no, nie będę nic gadał, same zobaczycie, co nie, Łuki? A Łuki to był ten chłopak ze zmrużonym okiem, który nie powiedział nic tylko stał z ponurą miną i głową do góry. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że wszystko dobrze, że mamy duży dom, jest ciepło, zaraz poznamy okolicę. Okolicę obchodziło się w kwadrans, okolicą było osiedle domków jednorodzinnych, przed wszystkimi domkami siedzieli Polacy, Słowacy i Czesi, i albo rozpalali grille, albo pili piwo i jedli chipsy, z małych magnetofonów leciały hity sezonu, za kilka godzin różne dziewczyny do tych hitów różne robiły miny i różne ruchy biodrami. Powiedziano nam, że weekend mamy wolny, że pracę zaczniemy od poniedziałku, mamy chwilę, żeby się rozpakować i zadomowić. Dowiedziałyśmy się o systemie pracy, że wcale nie musimy na te kurczaki iść, że będą nas rzucać od firmy do firmy, może być, że w poniedziałek tu, we wtorek tam, że będziemy się z dnia na dzień dowiadywać, że firm jest milion, lepsze i gorsze, na kurczaki to najbardziej przejebane jechać, kurczaki to gnój i smród, są fajne też firmy, najlepiej płacą w chłodniach i na nockach, ale to trzeba dobrze trafić, żeby cię wzięli. Jak parę razy pochodzisz i cię firma polubi to dzwoni do biura i mówi, żeby cię przysyłali, czasami nawet ci dają kontrakt, wtedy to jak pączek w maśle. Żeby się dowiedzieć, kto gdzie pracuje, trzeba było chodzić na wiatę, gdzie wisiały listy z nazwiskami, nazwą firmy i godziną wyjazdu doń. Bo większość tych firm była w Holandii. Naszą pierwszą firmą był Heineken. Wyjazd o północy, praca od drugiej do dziesiątej rano. Wszyscy nam zazdrościli i gratulowali, że super start, nie dość, że piwko, hehe, to jeszcze nocka, większa kaska, a już w ogóle będzie zajebiście jak nam się uda wytrwać do piątku, w piątki wszystkie firmy w Holandii rozdają swoim pracownikom prezenty, więc jak ktoś pracuje przy piwie to dostaje zgrzewkę piwa. Ktoś, kto pracuje w majonezach, te majonezy ma, ktoś od ciastek ciastka, od kurczaków kurczaki, a jak ktoś robi przy plastikowych donicach to ma w każdy piątek od firmy plastikową donicę. Później się wszyscy na ośrodku tym wymieniają. Wszyscy jedzą te same na ośrodku kury, majonez i ciastka. I w tych samych donicach nikt na ośrodku nie zapuszcza żadnych korzeni. Moja pierwsza praca na emigracji, prawie siedem lat temu, to była praca w Heinekenie, od drugiej w nocy, w noc moich 27 urodzin, stałam tam na zgrzewce od piwa i na piwa patrzyłam, czy wszystkie etykiety równo, obok stała moja koleżanka, sprawdzając, czy wszystkie kapsle dobrze, a dalej ktoś jeszcze, czy aby do pełna nalane. Przez prawie osiem godzin znalazłam trzy nierówne etykiety i biło mi od tego serce. Później zasnęłam, opierając łokcie na chudej belce, zasnęłam na stojąco, i mnie nie wzięła ta firma do piątku aż i nie dostałam za darmo tych piw, których wszyscy moi nowi koledzy nie mogli się doczekać. Musieli polskim bekać.
Ano Gosia. Tyle czasu juz??? Jak to mozliwe??
Mega, nie?
Cieszę się, że napisałaś. Bo powolutku zaczynałam czuć się jak stalker, wchodząc tu po kilka razy na dzień 🙂
<3
Halo, nie umieraj bloga, dobrze się czyta, tęsknię za pisankami