Sto lat dla mnie samej

Mam dzisiaj urodziny i od lat mam tak, że w urodziny traktować chcę siebie samą szczególnie. Straszną mam na to szczególne traktowanie presję i w ten urodzinowy dzień często jest tak, że czuję się szczególnie podenerwowana. Bo jednak przecież powinnam wziąć rano prysznic pełen refleksji, coś przemyśleć i postanowić coś, śniadanie powinnam przecież zjeść inne od wszystkich śniadań i je zjeść zadumana, powinnam być uśmiechnięta cały dzień, powinnam wyjść na spacer, szczególnie, że jest bardzo ciepło, powinnam czytać książkę, leżąc i pijąc kawę, powinni mi wszyscy wokół wszystko donosić, pytać mnie o wszystko, o rozkazy prosić. Powinnam w urodziny zrobić coś dla siebie, być jak królowa, czuć się jak w niebie. Słowem – powinnam być szczęśliwa.

 
A kilka dni temu rozmawialiśmy z Tomkiem o momentach, kiedy czuliśmy się bardzo szczęśliwi. Wyszło nam ich całkiem sporo. I to nie były absolutnie momenty, że ja zdobyłam szczyt góry, a Tomek jechał najszybszym z aut. To były momenty, że zapaliliśmy ogień w kominku w naszym irlandzkim domu. Albo że jedliśmy w tym domu dużo śniadań w łóżku. Że chodziliśmy na zakupy do Tesco, bo w tym maleńkim irlandzkim miasteczku nie było wielu innych atrakcji. Byliśmy wtedy właściwie my dwoje, mieliśmy psa i dużo czasu, ogród i jezioro trzy kroki dalej. Czytaliśmy książki w łóżku, rozmawialiśmy do nocy i do nocy oglądaliśmy filmy, biegaliśmy w niedzielne popołudnia. Mieliśmy parę znajomych z dziećmi, co nas zapraszali do siebie często i to były takie piękne spotkania pełne śmiechu, jedzenia jedzenia, picia wina i siedzenia pośród klocków. Byłam też szczęśliwa w Islandii. Ale nie nad wodospadem czy z nogą w wulkanie. Najbardziej byłam szczęśliwa, siedząc w naszym małym mieszkaniu w Reykjaviku i dzień w dzień rozmawiając z Marzeną o wszystkim i o niczym. Jak np. wiało straszliwie, a myśmy siedziały i mówiły, ale wieje! Jak szłyśmy główną ulicą miasta i jedna do drugiej mówiła, pa na tego, jak siedzi, o jakimś kolesiu, który siedział. Byłam wtedy szczęśliwa codziennością, poczuciem, że mieszkam na końcu świata i że tam mieszkam z osobą, która jest mi bliska jak mi nie jest bliski nikt. Wspominaliśmy z Tomkiem jak wprowadziliśmy się do dużego mieszkania w Bydgoszczy i ja byłam wtedy w ciąży, i Tomek na przykład piekł chleb, a ja mu czytałam artykuły w internecie. Jak do nas przyjechali znajomi i do rana graliśmy w Tabu, krzycząc i piszcząc. Jak do mnie przyjechała Malwina na cały tydzień i cały tydzień leżałyśmy na rozłożonej w salonie sofie, bo było tak gorąco, że nie dało się wyjść z domu, a jak wychodziłyśmy już to tylko na frytki czy lody.

Szczęście to są ludzie. I malutkie rzeczy. Wydaje się, że szczęście nigdy nie jest teraz. Zawsze albo było, albo dopiero będzie. To nieprawda. Czytam teraz książkę, w której główna bohaterka wspomina swoją przeszłość z mężczyzną i mówi o tej przeszłości – naprawdę zwykłej i codziennej – „skąd mogliśmy wiedzieć, że byliśmy wtedy szczęśliwi”. I siedzi mi to zdanie w głowie i się tam rozpycha. Szczęście to jest świadomość.

Mam dzisiaj urodziny i jestem bardzo szczęśliwa. I całą resztę dnia chcę myśleć i mówić o tym szczęściu, którego miałam i mam tyle, a które jest małe i zwykłe. Takie na przykład, że Tomek zrobił sernik, a ja jagodowe lody. Że Władek stoi przy oknie i krzyczy na przechodniów – babka lub kolo. Że pójdziemy zaraz na mały spacer z psem i że będę mieć gołe nogi, bo jest tak ciepło, a Władka włosy będą wyglądały w słońcu jak złoto. O to właśnie chodzi, o to!

IMG_20200411_134401

10 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *