924

Ten numer za mną chodzi wszędzie. Tak się mówi, prawda? Chodzi za mną. Chodzi za mną rosół. Chodzi za mną kotlet mielony z ziemniakami. Chodzi za mną pies. I ten numer za mną chodzi, 924. Tak się mówi, choć się to mówi w różnych kontekstach i znaczeniach. 924 to końcówka numeru telefonu do mojego rodzinnego domu. Widzę go wszędzie i ciągle. Na rejestracjach aut, jako kombinację cen w sklepach. Widzę go na zegarku, widzę w rozkładzie autobusów. I za każdym razem jak go widzę, myślę, muszę zadzwonić do domu. Myślę, czy u starych gra. Do siory piszę, gra u starych wszystko? Jak mam katar i zobaczę, że jest 9:24 to myślę o domu i o tym, że mama leciała z syropem całe dzieciństwo moje, całą młodość, a dzisiaj Tomek każe mi inhalacje robić z oregano czy eukaliptusa i mniej mnie przy tym od mamy głaszcze. Jak jest 21.24 to myślę, ciekawe co robią teraz. A jak jest 8:24 to myślę, u nich teraz 9.

Na emigracji dużo się tęskni i martwi się dużo. Tęsknocie wyznacza się termin, że na przykład następne pół roku nie będziemy się widzieć i będziemy tę tęsknotę, żeby nie zwariować, dawkować, będziemy ją jak kroplówkę, powolutku, przelewać do żył, żeby była, żeby żyła, ale żeby od niej nie umrzeć. Zmartwień tak łatwo się nie zagłusza. A jak siora dzwoni bez wcześniejszego uprzedzenia to mi te zmartwienia wszystkie podchodzą do gardła, bo przecież nie przepłynę mórz, nie pokonam gór. I za każdym razem jak widzę 924 to martwię się i tęsknię. A widzę coraz częściej, bo i zaczęłam szukać. A i teraz mi się termin tej tęsknoty kończy, mogę już tęsknotę uwolnić, bo po 11 miesiącach jadę jutro do domu i niby coś robię w kuchni, a zapominam, co robię, niby napiszę na kartce, muszę wziąć to i to, nie zapomnieć muszę o tym, a już bym chciała te wody i góry pokonać, te lasy i noce, jak w znanej piosence disco polo o miłości, żeby ciebie spotkać w małym kątku świata, żeby z tobą zostać na calutkie lata.

A jutro o tej porze będę już jechać autobusem z lotniska, godzinę trzydzieści do miasta, a stamtąd będę tramwajem jechać dalej i dalej, i będę Tomka ściskać, to było, a tego nie było, i zimno nam będzie pewnie jak nie wiem, będę mówić, Tomek, ja muszę czapkę cieplejszą i do księgarni bym chciała, i będę popiskiwać w tramwaju, a wszyscy będą rozumieli, co mówię i nie będę mogła mówić, co mi ślina na język przecież, a jak pójdę do Żabki po wodę to powiem pani coś w stylu, bardzo serdecznie dziękuję, tak, poproszę siateczkę, świetnie, nie ma problemu, że to pięć groszy, 2.30zł wyszło, dobrze, już daję pieniążki, i powiem, patrz, jaka lekka ta złotówka, Tomek, a pani będzie myślała, że ja wariatka jakaś, a ja jej jeszcze powiem na do widzenia, do widzenia, miłego dnia, wesołych świąt, bo będę chciała być miła i dobra, bo tęskniłam za Żabką i panią z Żabki, za Staropolanką i zdrobnieniami typu siateczka czy pieniążki. I mi się gęba nie zamknie pół dnia, za czym to nie tęskniłam, jak to tej tęsknoty nie uśpiłam. A później spotkamy się ze znajomymi i trochę się przytulimy, ale będzie od razu tak jakbyśmy widzieli się w zeszłym tygodniu, tylko że oni zasugerują dokąd pójść, dokąd się teraz chodzi, i będziemy siedzieć w jakimś ekstra miejscu, wszyscy w swetrach i grubych skarpetach, ja krzyknę, że chcę piwo, bo cały czas będę raczej krzyczeć niż mówić, bo tak tęskniłam długo i bardzo, i się ta tęsknota teraz ulatnia, wypływa falami, zamienia  w ekscytację i buzuje, buzuje, a Tomek mi powie, miałaś nie pić piwa, a ja przewrócę oczami, że z Tomka to jest naprawdę cham, nawet na wakacjach, i on po tej minie pozna, że palnął głupstwo i mi to piwo przyniesie, a ja je będę pić z wyrzutem sumienia, z dodatkową goryczą zupełnie gratis, a wszyscy będą gadać, jeden przez drugiego, i będą gadać o wszystkim i niczym, i się będą denerwować, że tak gadamy o wszystkim i niczym, w czasach kiedy nad wszystkim stoi znak zapytania, czy ty aby nie marnujesz właśnie czasu, a ja powiem na głos, że przecież wszystko marność, i najwięcej durnowactw powiem, a wszyscy się będą śmiać, że ja taka zabawna, tylko Tomek powie, dobra, Gośka, a na koniec wieczoru wszystko zwalę na alkohol, emocje i wakacje. A później spotkam się z siorą i ona będzie ryczeć jak mnie zobaczy, a ja jej powiem, a co ty, durna, ryczysz, i pojedziemy do niej, i będziemy siedzieć ze szwagrem przy stole, i będę się czuła tak swojsko i domowo, a z matką pogadam w tym czasie 924 razy już i ją spotkam dzień później. I będzie tak, że przyjadę do rodzinnego domu, że matka się popłacze, a ojciec nie, a w kuchni Giewont będzie z krokietów, w lodówce milion będzie kiełbas, cała będzie w lodówce Polska z ogórkami kiszonymi i kefirem. Ja będę chodzić od pokoju do pokoju, patrzeć będę co się zmieniło przez ten prawie rok, będę to wskazywać palcem, a oni tłumaczyć mi będą te zmiany, opowiadać. I będę szczęśliwa, i spokojna. Będę oglądać telewizję, będzie w domu rumor i wrzask, i wszyscy będą się z tego cieszyć, że tyle nas, że wszyscy razem, że ten wrzask i rumor.

A w moim domu północnoirlandzkim zostanie pies. Czarno-biały puchacz o smutnych oczach, który już teraz siedzi zgaszony, bo doskonale wie, co znaczy walizka w przedpokoju. I ja będę za tym diabłem tęsknić jak szalona, więc jak szalona miętoszę mu futro jakby na zapas, zamykam oczy i koduję w głowie puchatość jego i ciepło, i mu mówię, Bon, to tylko 14 dni, a dla niego 14 dni to abstrakcja przecież, a w książkach piszą, że 14 dni to dla psa jak trzy miechy, boziu, ale myślę sobie, jak wylądujemy w Belfaście z powrotem za tych dni 14, będę Tomkowi w ucho piszczeć, jedź! I tyle będzie radości jak wrócimy.

wp_20160210_015

2 komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *